top of page

Ukrywasz książkę z zażenowaniem, mimo że to klasyk nad klasyki

  • Zdjęcie autora: Nieogar I Inni
    Nieogar I Inni
  • 13 sie 2019
  • 2 minut(y) czytania

Skąd się biorą brzydkie książki? Odpowiedź, przy choć minimalnej znajomości historii najnowszej, jest dość banalna. O ile badacze doszukują korzeni książki artystycznej romantyzmie, o ile w międzywojniu eksperymentowano z typografią i ilustracją, kolaż przeżywał swój złoty czas i nie tylko awangardziści zaczęli dostrzegać nierozerwalność formy i treści, o tyle po wojnie sytuacja wyglądała zgoła inaczej.


Po pierwsze, od wieków ludzkość (ulubiony niewiele znaczący zwrot maturalny) produkowała podłą literaturę na tanim papierze. Estetyczne ambicje w zasadzie zawsze przegrywały z prostą ekonomią. W trakcie wojny i po niej, w czasach wiecznego niedostatku, gdy część literatury w ogóle nie była oficjalnie wydawana, kruchy nośnik i chałupnicze wykonanie były wręcz zaletą – bibułę łatwo zniszczyć, w końcu tylko rękopisy nie płoną.

\Nauczyliśmy się ignorować formalną stronę przedmiotu jakim jest książka. Wykonanie schodziło na dalszy plan wobec treści, szczególnie gdy przyszedł przełom ’89 roku. Dziki kapitalizm, zmiana priorytetów tak wśród wydawców wraz z czytelnikami, jaki i literatów. Zalew kiczu, nadrabianie zachodnich zaległości , przeładowanie rynku i okazja by każdy mógł zostać dizajnerem (bo zapotrzebowanie na ludzi choć trochę znających się na obsłudze programów graficznych było ogromne), sprawiły, że nie tylko w Empiku, ale i na naszych prywatnych półkach pełno jest złej literatury wydawanej na tanim papierze.\



Równie wiele jest dobrej literatury wydanej w sposób urągający wszelkim normom zwykłej schludności, albo po prostu obrzydliwie. Huxley, Golding, Lee, nawet Tołstoj – pisarze duzi i mali (nie wspominając o poetach), którzy nigdy nie doczekali się więcej niż poprawnego polskiego wydania. Serie wydawnicze produkowane wyłącznie do wyglądania na półkach, a nie zdatne do czytania wpisują się w tę niechlubną tradycję.


Efekty? Złą literaturę można łatwo zidentyfikować po okładce, za to tej lepszej często nie da się zidentyfikować wcale. Trzeba wiedzieć. Kierowanie się wykonaniem edytorskim wciąż jest niebezpieczne dla kupującego, choć trzeba przyznać, że sytuacja się poprawia.

Jeśli na stronie redakcyjnej można znaleźć informacje o projekcie typograficznym i graficznym, jeśli nazwisko tłumacza można zauważyć tuż obok nazwiska autora, jest duża nadzieja, że nawet jeśli książka, którą trzymamy w ręku nas nie zachwyci, to też nie zrobi nam krzywdy.



Dzięki takiemu sprawdzianowi (podejrzliwemu przyglądaniu się czwartej stronie) można też rozpoznać literaturę specjalnie opakowaną w kicz, za to dobrze wydaną. Taki los spotkał Pielewina, a ostatnio Marcisza – w obu przypadkach okropna okładka nie jest bezzasadną wprawką płaczącego grafika-krótkowidza. Te projekty mają uzasadnienie, choć znów trzeba wiedzieć co może się kryć w środku, żeby nie odłożyć takiej pozycji z niesmakiem.

Ten nieco rozwlekły tekst jest wynikiem prostej obserwacji; niemal we wszystkich gatunkach mniej i bardziej literackich sytuacja estetyczna się poprawia – być może to tylko mój optymizm, ale nie sądzę. Zdarzają się nawet publikacje naukowe, które można określić mianem ładnych.



Oczywiście kieszonkowe kryminały, a przede wszystkim harlequiny najprawdopodobniej po wieki wieków będą urzeczywistnieniem kiczu, ale dzięki temu właśnie są rozpoznawalne. Można powiedzieć, że to rodzaj image’u. Ale!


Dlaczego fantastyka, gatunek dający największe pole do popisu jeśli chodzi również o stronę estetyczną, wciąż nie wyrósł z lat 90., a większość książek trzeba osłaniać obwolutą w autobusie, jeśli się chce zachować swoją godność w stanie nienaruszonym?


Nie wiem. Mam nadzieję, że to się zmieni, bo zabraknie mi papieru na nowe okładki.


Tu można się powyżywać, zapraszam; https://www.facebook.com/kupilbymteksiazke/


Bawilis

Yorumlar


© 2023 by The Artifact. Proudly created with Wix.com

bottom of page