Saksofoniści są podli i niesamodzielni, jak…
- Nieogar I Inni
- 22 maj 2019
- 7 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 11 sie 2019
Czy perypetie oboistki, asystentki dyrygenta Filharmonii Nowojorskiej mogą być interesujące? Jak cholera! Jeśli nie wierzycie, czas obejrzeć Mozart in the Jungle – to chyba pierwszy serial opowiadający o życiu muzyków, przy którym podczas seansu w mojej głowie co rusz pojawiała się myśl „Tak! Dokładnie tak to wygląda”. Albo prawie dokładnie tak, bo nie jest to serial zupełnie poważny i pedantycznie realistyczny, ale wciąż życie muzyków – ich problemy z czynszem, współlokatorami i brakiem stroika – przedstawione funkcjonowanie w filharmonii i wśród „normalnych” ludzi jest na tyle prawdopodobne i satysfakcjonujące, że każdy odcinek ogląda się z radością i przyjemnością, a nie... z zażenowaniem.
Cóż, trzeba wam wiedzieć, że w kinematografii za przedstawianie życia muzyków najczęściej biorą się ludzie kompletnie nie zaznajomieni z tematem lub podchodzący do niego bardzo niefrasobliwie (niech żyje August Rush! I żeby nie było wątpliwości, ten film to naprawdę urocza rodzinna opowieść, ale gdy się gra na instrumencie, takie obrazy to jedna wielka komedia).
Jak więc wygląda obraz muzyka w popkulturze? Okazuje się, że materiału, jeśli dobrze poszperać, można znaleźć od groma i jeszcze trochę, dlatego postanowiłam zawęzić poszukiwania do popularnych filmów i seriali, wyłączając filmy muzyczne, biograficzne i musicale – ze względu na to, że wszystkie te gatunki mają swoją specyficzną narrację i schemat fabularny.
Ciekawsze wydawało mi się przedstawienie postaci muzyka w „zwykłych” filmach. I tu dla porządku muszę zaznaczyć, że wybór przykładów jest w prawdzie konsekwentny, ale niepełny i bardzo subiektywny – nie przeprowadziłam metodycznej, naukowej kwerendy i od przedstawionych wniosków na pewno znajdzie się wiele wyjątków, niemniej, pewne schematy pojawiały się na tyle często, że nawet mi – człowiekowi łatwo poddającemu się magii kina – udało się je zauważyć.
Ale przejdźmy do rzeczy, jak wyglądałoby bycie muzykiem, gdyby życie przypominało film? Jak uczą nas Phoebe z Przyjaciół, Jaś Fasola, czy Benny Hill, jeśli przypadkiem jesteście grajkiem ulicznym, to według filmowców jesteście ludźmi nieco ekscentrycznymi, wrażliwymi, o wielkim sercu i chudym portfelu, a wolicie nosić raczej koszulę w kratę lub nieco hippisowską spódnicę niż sztywny kołnierzyk, zaś wasza postać ma zwykle za zadanie wprowadzać element komiczny.
Dlatego, jeśli pod koniec dnia znajdujcie w swoim futerale więcej niż dwie monety, to najprawdopodobniej dlatego, że ludzie płacą wam, żebyście przestali grać. Ale nie smućcie się – jak pokazuje Once, zawsze możecie poznać innego ulicznego grajka, najlepiej w Dublinie. Wtedy istnieje duże ryzyko, że ktoś sfilmuje waszą nietuzinkową historię miłosną i może uda się wam zarobić na porządną gitarę.
Jeśli jednak pozostaniecie singlami czyha na was sporo niebezpieczeństw. Wielbiąca was publiczność może okazać się śmiertelnie hojna (Nigdziebądź), a jeśli i tego uda się wam uniknąć, istnieje ryzyko, że – zmuszeni sytuacją finansową – wystąpicie w cyrku.
Latającym cyrku.
Strzeżcie się też seriali kryminalnych, szczególnie procedurali. Nie dość, że dostaniecie tylko trzecioplanową albo po prostu epizodyczną rolę, to w dodatku będziecie mieli do zagrania wyłącznie jedną z dwóch rzeczy – albo zostaniecie świadkiem morderstwa, albo jego ofiarą, a zagadkę waszej śmierci wszyscy będą traktowali raczej po macoszemu. Wszyscy, z wyjątkiem może jakiegoś szukającego inspiracji pisarza (Castle).
Muzycy są bardzo wrażliwi – tak uczy kinematografia. To jednocześnie ich największa zaleta na koncertach i największa wada, gdy chodzi o życie prywatne. Najlepiej wiedzą o tym dzieci – w końcu niezwykły talent muzyczny objawia się już od najwcześniejszych lat. Dzieci są zawsze genialne, bujnowłose i wielkookie. To, że akurat grają na instrumencie to wynik kaprysu scenarzysty (albo rzutu kostką. Kompetentny scenarzysta nosi przy sobie kostkę do losowania geniuszy, na każdej ze ścianek widnieje inny napis – matematyk, plastyk, fizyk, muzyk itd.), mogą też śpiewać – w tedy zostają solistami chóru[1] pod dyrygenturą Dustina Hoffmana (Chór) albo nadają cel w życiu nauczycieli-byłych kompozytorów (Pan od muzyki).
Najczęściej jednak to instrumentaliści z trudnym dzieciństwem, sieroty i pół-sieroty. Są wycofani i wrażliwi, zaś muzyka to jednocześnie doskonały sposób komunikacji i ucieczki przed przykrą rzeczywistością.
Świetnie improwizują – umieją scharakteryzować innych ludzi przy pomocy dźwięków (1900: Człowiek legenda). Nie ćwiczą – wystarczy, że chwilę pobrzdąkają na instrumencie, którego nigdy nie mieli w rękach i już po chwili wokół rozbrzmiewają niesamowite brzmienia (August Rush). I choć nie zawsze jest im dane rozbłysnąć i zachwycić swojego idola, bo zdarza się, że umierają z powodu wady serca (Purpurowe skrzypce), to zwykle jednak dochodzi do jakiegoś wielkiego wydarzenia z publicznością – nie istotne czy to wielki koncert[2] nowicjusza, czy też pojedynek muzyczny[3].
Tak w filmach, jak i w rzeczywistości, bardzo istotny jest rodzaj wykonywanej muzyki. Pomiędzy tradycyjnie opozycyjnymi klasyczną (dla inteligentnych, nudnych lub złych) i rozrywkową (dla niefrasobliwych, trochę niedojrzałych i serdecznych)[4] sytuuje się jazz i blues. Jeśli z jakiegoś powodu uprawiacie jeden z tych gatunków, to mam dla was złe wieści.
Jeżeli akurat nie jesteście szatanem, jak Lucyfer, grać bluesa przyjdzie wam raczej w jakimś podrzędnym pubie na rozdrożu, gdzie czasem wpadnie Crowley, niż w luksusowym klubie w Los Angeles. Jednak jeszcze gorzej mają jazzmani, którzy swoją największą reprezentację filmowo-serialową mają wśród saksofonistów.
Po pierwsze, jeśli jesteście saksofonistami i w końcu dostanie się wam angaż w filmie, zagracie tylko krótkie solo zwiastujące wejście famme fatale, (która nota bene często sama jest śpiewaczką jazzową).
Po wtóre – nie macie najlepszej renomy w społeczeństwie – ludzie uważają, że jesteście leniwi, prowadzicie rozwiązłe życie nocnych marków, nadużywacie alkoholu i w ogóle degrengolada to wasze ulubione słowo. Nawet Marylin Monroe w Pół żartem, pół serio miała słabość do saksofonistów i za swój największy grzech uważała fakt, że od trzech lat mieszka z jednym z nich (choć wiedziała, że wszyscy są postrzeleni i zdradzieccy).
Saksofoniści to nałogowi, wiecznie paradujący półnago (Parks and Recreation) uwodziciele (The Two Ronnies). Ich gra to z jednej strony wabik na panny (Ida), ale z drugiej, gdy zapomną się na jamie – niemal kocia muzyka, a w skrajnym przypadku zwiastun końca świata (Preacher). Poza tym – jak w przypadku wszystkich instrumentalistów używających pokrowców – nigdy nie można być pewnym, co ci Słodcy Dranie akurat mają w futerale.
Nie można zapominać o śpiewaczkach jazzowych. Te są przyczyną samych kłopotów i niemal zawsze okazuje się, że mają fałszywą tożsamość. Pal licho, jeśli okazuje się, że są zrozpaczonymi matkami (Blue Velvet), wtedy można jakoś wytłumaczyć twarz obitą z ich powodu. Niestety, częściej to zabójczynie korzystające z pociągającego kostiumu (Preacher).
Tekst się rozrósł, a opisałam ledwie trzy podtropy, tymczasem temat można by analizować jeszcze długo. Wnioski?
Okazuje się, że wyodrębnienie jednego, spójnego tropu muzyka jest właściwie niemożliwe, a to dlatego, że muzyk to nad wyraz szerokie pojęcie. Mieści się w nim grajek uliczny, jazzman, gwiazda rocka, chórzysta, dyrygent... Wprowadzenie każdego z tych podtropów ma inne konsekwencje i służy innym celom.
Tu dochodzimy do kolejnego interesującego wniosku: mianowicie, jeśli w filmie lub serialu pojawia się motyw muzyka, prawie zawsze jest on pretekstem do tego, żeby wprowadzić pewien schemat fabularny, zupełnie niezwiązany z tą profesją czy samą muzyką.
Mam na myśli to, że muzyka nie traktuje się w popkulturze samodzielnie, to znaczy nie wprowadza on właściwych tylko sobie rozwiązań, funkcjonuje raczej jako szczególny przypadek tropu artysty, a co za tym idzie, zawód, który wykonuje (lub hobby, którym się zajmuje) nie ma właściwie większego znaczenia (fabularnego), podczas gdy uprawianie muzyki naprawdę zmienia niemal wszystko i determinuje niemal całe życie – od organizacji czasu, przez finanse, pożycie z sąsiadami, zainteresowania, humor, lęki, po percepcję otaczającego świata a nawet... długość paznokci[5].
Najwyraźniej widać to, gdy pomyślimy o niesamowicie eksploatowanym konflikcie muzyk/sportowiec. To taki typowy highschoolowy motyw, który pojawia się np. w Riverdale. Z jakiegoś powodu żadne amerykańskie dziecko nie potrafi pogodzić w szkole średniej muzykowania i sportu[6], ale też gdy wprowadza się ten schemat, nie chodzi wcale o muzykę ani o sport. To rozwiązanie, które ma na celu wywołać konflikt między dzieckiem a rodzicem lub wprowadzić wątek oni mnie nie rozumieją, wątek ośmieszenia (w końcu artyści stoją niżej na drabinie społecznej), czy wreszcie wątek niezrealizowanego marzenia. Tu naprawdę liczy się nie koszykówka i nie gra na wiolonczeli i związane z tymi zajęciami konsekwencje – liczy się drama.
Częściej zobaczymy jak zimny, inteligentny i sarkastyczny mężczyzna[7] grając (oczywiście od razu koncertowo) na instrumencie odsłania swoją wrażliwą stronę (i to jest właśnie ten jedyny powód pojawienia się motywu muzyka), niż wiolonczelistę, który czyta nuty w metrze – właśnie jedzie na joba i nie zdążył nauczyć się swojej partii wcześniej, bo oprócz tego, że gra w kwintecie i chałturzy po weselach musi jeszcze pracować szaleńczo, żeby zarobić na czynsz.
Futbolista występuje w szkolnym musicalu i jest olśniewający? Proszę bardzo! Ale czy często możemy oglądać scenę, w której musi odmówić spotkania ze znajomymi, bo między jednym rzutem a drugim ćwiczy przed tym właśnie występem? Cóż, nie, a to dlatego, że muzyka to tylko pretekst, by wprowadzić niezwiązany z nią schemat narracyjny obejmujący motyw artysty[8]. Równie dobrze moglibyśmy podmienić muzyka na wrażliwego poetę lub malarza – nie zmieni to niczego w narracji. A szkoda.
Tekst oczywiście ledwie sygnalizuje pewne problemy, więc postaram się o drugą część, gdzie zajmę się stereotypami związanymi z opozycją muzyka klasyczna – muzyka rozrywkowa i wątkami, które się z nimi łączą (źli ludzie słuchają symfonii!).
Jeśli bylibyście zainteresowani tropami w popkulturze, to miejsce na pewno się wam spodoba https://tvtropes.org/.
Bawilis
Przypisy:
[1] Chóry to też szeroki temat. Znajdą się i w Detektywie (gospel) i w Supernaturalu. W tym ostatnim zdarzył się nawet epizod z żeńską katolicką scholą, która jeździ po kraju busem i morduje m.in. gang motocyklowy (a przynajmniej tak to wygląda dla ludzi -- w istocie to wojna aniołów. Jednak do takich chórów lepiej podchodzić z rezerwą).
[2] To rodzaj punktu zwrotnego i kulminacyjnego, może dotyczyć odcinka serialu, pewnego wątku lub rozwoju postaci. Więcej tutaj – https://tvtropes.org/pmwiki/pmwiki.php/Main/ConcertClimax
[3] Drżyjcie widzowie przed pojedynkami w filmach muzycznych. To niesamowite jak źle są nakręcone i zagrane; sprawiają, że zamierzony efekt dramatyczny staje się efektem komicznym. Więcej na temat motywu pojedynku tutaj: https://tvtropes.org/pmwiki/pmwiki.php/Main/DuelingWorks, a tutaj możecie zobaczyć najgorsze muzyczne pojedynki w filmach, również z komentarzem: https://www.youtube.com/watch?v=e9dfCRbrlkU, https://www.youtube.com/watch?v=Vc8DYU0NLsc,
[4] To oczywiście duże uproszczenie. Jak wygląda obraz muzyki klasycznej i rozrywkowej, z czym się łączy i czy rzeczywiście mamy tu do czynienia z antagonizmem, to pytania, na które spróbuję odpowiedzieć w kolejnym tekście.
[5] Gitarzyści nie muszą się przedstawiać, wystarczy, że pokażą ręce. Pianiści za to nigdy nie zapuszczają długich paznokci. Pianistki też. I wszyscy, ale naprawdę wszyscy boją się o swoje palce/dłonie/nadgarstki.
[6] Gdyby szło o rzeczywistą sytuację, być może czas byłby problemem, ale – w serialach nigdy taki argument nie pada (właściwie w ogóle nie wiemy, dlaczego to takie trudne, scenarzyści zakładają, że to oczywista sprawa), to raz. Postaci, których dotyczy ten schemat nie chodzą do regularnej szkoły muzycznej, nie mówimy nawet o korepetycjach, ale o pisaniu piosenek, co zdecydowanie zajmuje mniej czasu. Szczególnie, że nasze postaci prawie nie muszą ćwiczyć (ech, motyw geniusza?), to dwa. To naprawdę nie jest niewykonalne, więc skąd ten konflikt?
[7] Nie oszukujmy się, takich kobiecych postaci jest dużo mniej, a nawet gdy się pojawiają, wzbudzają zupełnie inne emocje (kto nie wzdychał nigdy do bad boya niech pierwszy rzuci kamieniem, ale czy podobnie reagujemy na tak skonstruowane kobiety? Nie sądzę) i funkcjonują w innym kontekście (zwykle jako postać, której nie lubimy, femme fatale lub jako sprawczyni kłopotów głównej bohaterki/bohatera).
[8] https://factaficta.files.wordpress.com/2017/07/50-twarzy-popkultury-red-ksenia-olkusz1.pdf s. 352, https://tvtropes.org/pmwiki/search_result.php?cx=partner-pub-6610802604051523%3Aamzitfn8e7v&cof=FORID%3A10&ie=ISO-8859-1&siteurl=&ref=&ss=&q=artist
תגובות