top of page

Kim jest Wołodia? Czyli kilka spostrzeżeń odnośnie do kategorii obcości w filmach animowanych

  • Zdjęcie autora: Nieogar I Inni
    Nieogar I Inni
  • 14 cze 2019
  • 6 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 17 cze 2019

Problem obcości – tłumaczenia jednej rzeczywistości na drugą – pojawia się już przy przekładzie Biblii i nadal żywo zajmuje badaczy, jednak nie sądziłam, że wdzięczny materiał do analizy pod tym kątem znajdę akurat w... animacjach Disneya.


Nim zacznę, kilka słów o samym zjawisku.


Mówiąc o obcości w literaturze, mamy na myśli wszystko to, co niecodzienne, co nie jest postrzegane jako „swoje”. To cząstki innej kultury występujące w tekście.


„Przekład jest pod tym względem dziełem specyficznym, ze względu na jego wtórność językową, która sprawia, że ma on wiele cech wywołanych jego »przywiązaniem« do oryginału i do języka, w którym oryginał powstał”[1]. I dalej – „[...] mimo że rzeczywistości przedstawione w tekstach mają wiele cech wspólnych (co w ogóle umożliwia tłumaczenie), mają też cechy, którymi się różnią, tak więc rzeczywistość przedstawiona, musi być opisana w przekładzie za pomocą środków innego języka, tj. przeznaczonych pierwotnie do opisywania innej rzeczywistości”[2].



Jak widać w translacji ten problem[3] ma zupełnie inną wagę. Nas interesuje fakt, że obcość można traktować jako element pożądany, ciekawy, albo jako uciążliwość, wprowadzającą zamęt i powodującą niezrozumienie. Tymczasem wygląda na to, że w przypadku wcześniej wspomnianych animacji, często wybiera się trzecią drogę – zachować w filmach obcość, jednak, jeśli to możliwe, zamienić ją na „swojską obcość”; przyjrzyjmy się uważniej filmowi Atlantyda: Zaginiony Ląd.


To dzieło dla Disneya raczej nietypowe: pozbawione piosenek, utrzymane w awanturniczo – przygodowej konwencji i nieco steampunkowej estetyce. Mamy w nim do czynienia z ciekawym bohaterem zbiorowym, a nasz protagonista, Milo Thatch, nie dość, że nosi okulary i mieszka w kotłowni, to jest lingwistą, specjalistą od języków martwych, a znajomość łaciny i greki to ledwie ułamek jego umiejętności.


Atlantyda... to świetna próbka, ponieważ inność (już w oryginale) jest tu wielopoziomowa – z jednej strony dotyczy samej mitycznej krainy, od której oczekujemy egzotyczności, z drugiej – jej odkrywców. Niestety obcość Atlantydy i jej mieszkańców zostaje szybko „udomowiona” i okazuje się być powierzchowna – między innymi dlatego, że dowiadujemy się o niej niewiele ponad to, że język, którym mówią autochtoni, jest najprawdopodobniej językiem uniwersalnym „jeszcze sprzed wieży Babel”[4], językiem, z którego wywodzą się wszystkie inne – co byłoby oszałamiającym odkryciem i niespotykaną okazją do badań dla naszego lingwisty – tymczasem służy tylko ominięciu problemu porozumienia między mieszkańcami Atlantydy, a ludźmi z zewnątrz.



Można by się zastanowić, dlaczego w tak wielu utworach, w których dochodzi do kontaktu z innym światem, kwestia porozumienia jest bagatelizowana, albo zupełnie pomijana. Przykład Opowieści z Narnii[5], Tajemnicy Zielonego Królestwa[6], czy nawet Avengersów[7], każe zastanowić się, dlaczego przywykliśmy do zasady „angielski w każdym uniwersum”.


Ale to temat na inny tekst.


Wróćmy do drugiej płaszczyzny i przyjrzyjmy się zespołowi badawczemu. Młodemu Thatchowi towarzyszą: lekarz Dr Słodki – pół Indianin, pół Murzyn, Audrey Ramirez – latynoska mechanik, Gaetan Molière – francuski geolog, najemnicy Helga Sinclair i Komandor Rourke – najprawdopodobniej Amerykanie, oraz pani Packard - łączniczka, którą zawsze podejrzewałam o bycie Brytyjką (ze względu na jej ewidentnie brytyjski hełm).

Kwestia narodowości bohaterów staje się piekielnie ważna, gdy uświadomimy sobie, że ostatni z członków tej barwnej czeredy, Wołodia, w oryginale jest...Włochem! Gdy się o tym dowiedziałam natychmiast porównałam pierwotną animację z jej włoską, polską i rosyjską wersją językową. Wyniki?


Z całej grupy tylko Wołodia, czy właściwie Vincenzo Santorini[8], zmienia narodowość. W oryginale (amerykańskim) jest Włochem, w wersji włoskiej – Sycylijczykiem (a to szczególny rodzaj Włocha) uciekającym przed tureckim więzieniem, w polskiej jest „synem włoskich emigrantów z Kijowa”[9], zaś w wersji rosyjskiej ma pochodzenie gruzińskie.



Specyficzny, obcy akcent, przypada mu w udziale we wszystkich wersjach językowych, jednak to polski wariant filmu jest najbardziej drastyczny, pod względem podkreślania jego inności. Drastyczny na tyle, że niektórym trudno zrozumieć, co Wołodia mówi, ponieważ posługuje się niemal wyłącznie słownictwem rosyjskim lub stylizowanym na rosyjski[10].


Spotykamy się więc z poskromieniem obcości, za pomocą obcości znanej, „oswojonej”. W każdej wersji językowej, twórcy każą nam sądzić, że zespół badaczy jest amerykański. Jego zróżnicowanie to dla Amerykanów zapewne przekrój ich własnego społeczeństwa (stąd pół Indianin i latynoska), zaś dla pozostałych odbiorców – społeczeństwa w ogóle, choć widzianego amerykańskimi oczami. Starano się tę perspektywę złagodzić przy pomocy, między innymi, postaci Wołodii – za każdym razem stającego się „swoim” obcym (Sycylijczykiem, Gruzinem), bliższym docelowemu odbiorcy.


Przy nawet pobieżnym rozeznaniu, okazało się, że w Polsce nie po raz pierwszy ujarzmiamy w ten sposób obcość w filmach animowanych, (zwykle) każąc jakiejś postaci śledzikować lub (rzadziej) posługiwać się góralszczyzną. Przykłady?



W Zaplątanych[11] postaci „zaciągające” są aż dwie – to Haczyk i (kolejny) Wołodia, bandyci z gospody, którzy pomagają Julkowi w finałowej ucieczce. W Sezonie na Misia[12], wiewiór McSquizzy, wymawia po prostu dźwięczne „ł”, ale wygłasza kwestie, które z powodzeniem można by włożyć w usta stereotypowego mieszkańca białostocczyzny.



W Krainie Lodu[13], ekspresyjny sprzedawca Oaken Tułacz, okazuje się swojskim góralem w świecie ewidentnie inspirowanym Skandynawią. Jeszcze jednego Władimira (wraz z towarzyszem) znajdujemy w Zwierzogrodzie[14] – to niedźwiedź polarny z obstawy Pana Be, zaś najbardziej absurdalny, a jednocześnie najzabawniejszy przykład „swojskiej obcości”, pojawia się w Meridzie Walecznej[15]. Niby nie ma nic zdrożnego w tym, że Lord Digwall, ojciec jednego z absztyfikantów Meridy śledzikuje. Jednak gdy uświadomimy sobie, że oglądamy właśnie Szkota, zaciągającego jak supraślski pop... czy muszę jeszcze coś dodawać?



Jednak o ile w większości przypadków (może z wyjątkiem Oakena Tułacza – najwyraźniej ktoś stwierdził, że skoro rzecz dzieje się w górach, to rubaszna postać w skandynawskim sweterku mówiąca o ciupagach po góralsku nikogo nie zdziwi) „uwschodnienie” języka postaci było powodowane wyraźną potrzebą zachowania wewnętrznej obcości zawartej w oryginale[16], o tyle w Atlantydzie... właściwie nic nie stało na przeszkodzie, by Vincenzo Santorini pozostał Włochem.


Z resztą takich „oswajających” zabiegów jest w filmie więcej. Podczas prezentacji członków ekspedycji, w pierwowzorze dowiadujemy się, że Audrey Ramirez pochodzi z Portoryko, po polsku zamiast tego słyszymy, że „naprawi nawet czeskie żelazko”[17]. Gdy okazuje się, że z mieszkańcami Atlantydy można rozmawiać we właściwie każdym języku, z ust Rourke'a pada „Może gadają też po naszemu?”[18], podczas gdy w oryginale przypuszcza, że porozumieją się po angielsku.


Zgrabny wybieg, prawda? W dodatku nie do końca zwracamy na niego uwagę, nie zastanawiając się zbytnio nad związkami między pierwotną postacią filmu a tym, co sami odbieramy. Przyznaję, że gdyby nie czysty przypadek, nie wpadłabym na pomysł, że Wołodia może być kimś innym niż „synem włoskich emigrantów z Kijowa”[19].


Ten nieco przydługi wywód prowadzi do kilku wniosków – po pierwsze, można zaobserwować tendencję do trochę schematycznego nadawania postaciom w animacjach, językowych „cech wschodnich”, zmieniając kilkukrotny zabieg w normę. Normę, która być może za jakiś czas zmieni się w pełnoprawną kliszę filmową.


Po wtóre – nasz odbiór przekładu diametralnie różni się w przypadku literatury i animacji. O ile w przypadku tej pierwszej zwykle zwracamy uwagę na związki pomiędzy oryginałem, a tłumaczeniem, czytujemy opracowania i przedmowy, szukamy informacji na temat tego czego nie udało się oddać w przekładzie, a co się udało i w jaki sposób (Shakespeare za każdym razem złośliwie chichocze), o tyle animacji pozwalamy żyć własnym życiem. Nikt nie oczekuje od niej ekwiwalencji tak bardzo jak od np. tłumaczenia powieści, ba! czasem chyba najbardziej cieszą właśnie elementy nieobecne w oryginale, spreparowane i zrozumiałe wyłącznie dla nas (jak choćby aluzje polityczne w Sezonie na Misia).



Czy doczekamy się kolejnych górali, tym razem w krainie elfów? Czy usłyszymy kiedyś quasi-śląski, kaszubski lub (to dopiero by było!) romani czy elementy łemkowszczyzny w amerykańskim filmie animowanym? Cóż, dajmy się zaskoczyć.


Na koniec zostaje tylko pytanie – co na to wszystko białostocczanie?


Bawilis


Przypisy:

  • [1] Roman Lewicki, Obcość w przekładzie a obcość w kulturze [w:] Współczesne teorie przekładu. Antologia pod red. Piotra Bukowskiego i Magdy Heydel, Kraków 2009.

  • [2] Tamże.

  • [3] Zobacz także: George Steiner, Po Wieży Babel. Problemy języka i przekładu, tłum. Olga i Wojciech Kubińscy, Kraków 2000, oraz – Ewa Kraskowska, Twórczość Stefana Themersona – dwujęzyczność a literatura, Ossolineum, Kraków 1989.

  • [4] Atlantyda: Zaginiony Ląd, reż. Kirk Wise, Gary Trousdale, USA, 2001.

  • [5] Opowieści z Narnii: Lew, Czarownica i stara szafa, reż. Andrew Adamson, USA 2005.

  • [6] Tajemnica Zielonego Królestwa, reż. Chris Wedge, USA 2013.

  • [7] Avengers, reż. Joss Whedon, USA 2012.

  • [8] W polskiej wersji językowej Vincenzo „Wołodia„ Santorini. Oryginalego nazwiska nie można było zupełnie pominąć, ze względu na pojawiający się w animacji obraz akt załogi, w których widoczne są ich personalia.

  • [9] Atlantyda: Zaginiony Ląd, reż. Kirk Wise.

  • [10] To znaczy nie mówi rzeczywiście po rosyjsku, ale nie jest to też prosta stylizacja. Wołodia używa słów takich jak или, открыть, czy старики продавали (to o kwiatach), których – jeśli się nie zna – trzeba się domyślić. Zwykle używa się raczej akcentu, od czasu do czasu wrzucając tak niewinne słówka jak что, да i нет, lub posługując się słowami bardzo zbliżonymi brzmieniowo do polskich. Wołodia jest nośnikiem skrajnie posuniętej stylizacji. Na drugim końcu tej umownej skali będzie się sytuował McSquizzy – w jego wypadku stylizacja (językowa) ogranicza się do wypowiadania dźwięcznego, tylnojęzykowego „ł".

  • [11] Zaplątani, reż. Nathan Greno, Byron Howard, USA 2010.

  • [12] Sezon na Misia, reż. Roger Alles, Jill Culton, USA 2006.

  • [13] Kraina Lodu, reż. Jennifer Lee, Chris Buck, USA, 2013.

  • [14] Zwierzogród, reż. Byron Howard, Rich Moore, USA, 2016.

  • [15] Merida Waleczna, reż. Brenda Chapman, Mark Andrews, USA, 2012.

  • [16] W pierwotnej wersji Meridy Walecznej, postać Lorda Digwalla, wyróżnia się w ten sposób, że jako jedyna nie mówi ze szkockim akcentem.

  • [17] Atlantyda: Zaginiony Ląd, reż. Kirk Wise.

  • [18] Tamże.

  • [19] Darujmy sobie ustalanie kto skąd i dokąd wyemigrował i jaki jest właściwie narodowościowy status Wołodii.

Comments


© 2023 by The Artifact. Proudly created with Wix.com

bottom of page