top of page

Analiza narracji i czasu w „Księdze Komety” z „Ksiąg Jakubowych” Olgi Tokarczuk

  • Zdjęcie autora: Nieogar I Inni
    Nieogar I Inni
  • 24 maj 2019
  • 6 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 7 sie 2019


Wydane w 2014 r., uświetnione rok później Nagrodą Literacką Nike, Księgi Jakubowe z pewnością zapisały się w kanonie współczesnej powieści historycznej. Rażącym zaniedbaniem jednak byłoby zakwalifikowanie tego opus magnum jedynie do gatunku historycznego, bo Księgi Jakubowe można uznać za swoistą powieść-hybrydę, napisaną w konwencji realistycznej (z jednym właściwie wątkiem metafizycznym). Zawarto tam cechy powieści panoramicznej, apokryfu, przypowieści, fragmenty epistolograficzne, liryczne, zapiski z podróży, a także ryciny (skompilowane przez samą autorkę). To powieść ukazująca XVIII-wieczną Rzeczpospolitą, zróżnicowaną pod względem etnicznym, społecznym, ekonomicznym oraz religijnym; opisująca codzienność z życia ludzi każdej warstwy społecznej – od biedaka z Podola, aż po warszawskiego szlachcica. Jednak to wszystko jest tylko tłem dla najważniejszego aspektu tej powieści, a mianowicie historii rewolucjonisty żydowskiego – Jakuba Franka, który przekonał kilka tysięcy Żydów, że jedynym sposobem na uwolnienie się z oków rzeczywistości jest porzucenie zasad ortodoksyjnego judaizmu i poznanie na własnej skórze religii muzułmańskiej, a następnie chrześcijańskiej.  Zwolennicy Franka, zwani po prostu frankistami, pokładali w nim tak wielką wiarę, że dla niego sprzeniewierzyli się odwiecznym tradycjom, wyrzekli się dawnego „ja” i przyjęli chrzest. Księgi dzielą się na siedem części, trzydzieści jeden rozdziałów, ponad dziewięćset stron ponumerowanych od końca do początku (co zapewne było ukłonem w stronę hebrajskich dzieł). Skupmy się na czwartej części powieści Tokarczuk, czyli Księdze Komety.  


Księga ta rozpoczyna się rozdziałem dziewiętnastym, a kończy dwudziestym trzecim, w historii jest to okres od 13 marca 1759 roku do 19 lutego 1760 roku. Narrator trzecioosobowy, który wydaje się być zjednoczonym głosem myśli każdego mieszkańca Iwania (wsi zamieszkałej przez frankistów), opisuje pojawienie się na niebie komety, rzekomo zwiastującej koniec znanego świata. Złocistą łunę widzą wszyscy na całym świecie. Jedyną, na której nie wywarło to wrażenia jest Jenta – babka Jakuba Lejbowicza Franka, zawieszona między życiem a śmiercią. Połknęła ona zaklęcie kabalistyczne, amulet, który miał ją chronić przed śmiercią na weselu u rodziny (co ponoć przynosi pecha).  Jej ciało znajduje się w jaskini, lecz dusza, podróżując przez czas i przestrzeń, widzi to, czego inni nie są w stanie.


Umiejscowiona nie tylko na granicy życia i śmierci, ale także na granicy czasów; Jenta patrzy przez wieki, zagląda ludziom w serca i widzi prawdę. Jenta, czyli „taka, która roznosi wiadomości”, jedyny metafizyczny element tej realistycznej powieści opartej na faktach, przez samą autorkę jest opisywana jako tzw. „narrator czwartoosobowy” ze względu na jej niesamowitą rolę przewodnika po rzeczywistości odwróconych praw żydowskich. Jako niewidzialny dla ludzkiego oka „duch” przemierza czas i przestrzeń, przyglądając się poczynaniom wnuka. Wnuka, który uważa się za trzeciego proroka, zaraz po Szabtaju Cwi i Baruchji. Jenta patrzy z góry na Iwanie – odrębny skrawek świata, który wygląda niczym pęknięcie w jego skorupie; jest tam miękko i lepko, wszystko jest wielowymiarowe, a pojęcie czasu nie istnieje. Bo czym właściwie jest ten czas? Niczym innym jak wymyślonym przez ludzi kryterium do oddzielania tego, co dzieje się w tym momencie od tego, co postrzegamy jako „przeszłość”. Określeniem, dzięki któremu żyje nam się łatwiej z poczuciem kontroli nad własną egzystencją i brakiem uczucia bezsilności, jakie nas ogarnia wobec ogromu wszechświata i jego mrocznych tajemnic. Czas jest iluzją naszych umysłów, stworzoną do poskromienia ludzkiego lęku przed nieznanym i nieokreślonym, bo czas tak naprawdę nie istnieje; jest tylko tu i teraz, tyle że zmultiplikowane. (A przynajmniej tak twierdzą współcześni fizycy, badający to zjawisko).  


Jenta, jako odrębny byt, jest w stanie dojrzeć to, co dla zwykłych ludzi jest niedostępne, nieosiągalne. Dostrzega jak płynna jest materia świata i jak on się zmienia w stosunku do czasu; widzi łączenie się ludzkich historii. W tej ponadziemskiej przestrzeni widoczna jest zależność czasu do historii myśli i zdarzeń, zachowana jest ciągłość i konsekwencja tego, co było, co jest i co dopiero nastąpi.  


Narracja jest ciekawie zróżnicowana, bo oprócz obserwującej wszystko i wszystkich Jenty, mamy również narratora trzecioosobowego, który często usuwa się w cień, oddając głos poszczególnym bohaterom w postaci chociażby zapisków Nachmanna. On sam skromnie nazywa je Resztkami, choć w rzeczywistości są spisanymi (wbrew zakazowi) naukami Jakuba, biografią jego życia, co kojarzyć się może z zapisem hagiograficznym; jakby Jakub był świętym. 

W podrozdziale Resztki. Osiem miesięcy wspólnoty pańskiej w Iwaniu, Nachmann porusza temat tikkunu, czyli procesu naprawy. Gdyby świat był szatą, miałby wiele dziur, jednak działania ludzkości na rzecz jego poprawy, ich dobroć i mądrość „zaszywałyby” owe luki. Czytamy, że jest to proces, w którym należy wyrzekać się starego prawa, tworzyć nowe, które następnie również zostanie przekroczone. Nic nie jest stałe, niezmienne, wszystko jest tymczasowe i wkrótce ulegnie transformacji, dlatego „kto nie porusza się w górę, ten stoi, to jest spada”.


W tym momencie Nachmann przerywa pisanie, następuje wpleciona wzmianka narratorska o odczuciach piszącego, po czym zapiski są kontynuowane. Zabieg ten nie tyle zakłócił przebieg akcji, co właśnie unaocznił, iż Nachmann pisał to w danym momencie, w realnym świecie; przerwał, by się przeciągnąć, spojrzeć na śpiącą żonę i wrócić do dalszego rozmyślania w swoim „pamiętniku”. Nic tu nie jest przypadkowe, każdy najmniejszy szczegół narracyjny składa się na sensowną całość powieści.


Resztkach Nachmann opisuje postać Jakuba. Nie jest to jednak jednoznaczny opis, piszący określa samozwańczego mesjasza raczej enigmatycznie; z jednej strony Jakub jest piękny, oczy ma łagodne i smutne, choć bywają bezwzględne niczym ślepia drapieżcy; nawet ich kolor się zmienia. Deprymująca może być próba wyobrażenia sobie Jakuba, jednak może o to właśnie chodzić, ma on pozostać postacią o tajemniczym wyglądzie i osobowości. Interesujący jest fakt, iż głównego bohatera znamy tylko ze słów innych postaci. Narrator wszechwiedzący nigdy nie mówi o Franku, ba, sam omawiany ani razu nie zabiera głosu w powieści, nie poznajemy jego perspektywy, co czyni go irytująco nieuchwytnym. Tak jakby Jakub Frank nie był postacią realistyczną (choć wiemy, że ma on swoje miejsce w historii świata). O nim się mówi, pisze, szepcze z przejęciem, lecz on nigdy nie ujawnia swojej wersji poglądów na świat i jego dzieje. Jest stwarzany na kartach powieści zarówno przez ludzi, którzy byli w jego bliskim kręgu znajomości, jak i tych, którzy nigdy go nie spotkali, ale rozpowszechniali plotki, bądź sami je wymyślali.


Podrozdział O właściwych proporcjach przedstawia sytuację, w której Pinkas, ojciec dziewczyny, która niegdyś uciekła z domu, po to by służyć ciałem Jakubowi, napotyka we Lwowie owego przywódcę sekty, obserwuje jego zachowanie, a także – pomimo swojej nienawiści do niego – w głębi duszy przyznaje, iż Jakub robi wrażenie nawet na nim. Aby zaprzeczyć swoim odczuciom zapisuje (gdyż był sekretarzem rabińskim), że Frank to człowiek mizerny, właściwie nawet nie człowiek, a demon bez wykształcenia, ogłady i uroku osobistego. Jest to jawne kłamstwo, jednak ludzie, którzy to przeczytają, nie ujrzawszy nigdy wcześniej opisywanego, najzwyczajniej w świecie, uwierzą w łgarstwa, bowiem jaki miałby kto interes w pisaniu nieprawdy? To właściwie temat na zupełnie inna okazję, póki co skupmy się na narracji Ksiąg Jakubowych.


Narrator trzecioosobowy w pewnych momentach przekazuje pałeczkę bohaterom takim jak: ksiądz Chmielowski, Elżbieta Drużbacka, Katarzyna Kossakowska czy Antoni Kossakowski-Moliwda, którzy korespondują ze sobą listownie.  Listy są ich głosami, przekazują ich myśli, ożywiają i urealniają ich postacie, sprawiają, że zbliżamy się może nie tyle do ich umysłów, a raczej serc. Sposób, w jaki piszą listy, pokazuje jakimi są ludźmi, jaki mają charakter, a także, co czują w danym momencie.  


W Księdze Komety zawarta jest głównie korespondencja między dalekimi kuzynami Kossakowskimi, którzy stoją po stronie antytalmudystów i starają się im pomóc na wszelkie możliwe sposoby. W czwartej księdze spór toczy się o chrzest, który mają we Lwowie przyjąć frankiści z Jakubem na czele. Kuzynostwo pisze do siebie z obawami o przyszłość tego przedsięwzięcia, gdyż okazuje się, że ich „elita” wystosowała suplikę, w której stawiają żądania co do przejścia na wiarę chrześcijańską. Między innymi chcą własnej ziemi, pozostania przy aktualnym sposobie życia, nieścinania pejsów. Nie są świadomi, że stąpają po cienkim lodzie, stawiając warunki Kościołowi; Moliwda i Katarzyna próbują zapobiec katastrofie, załagodzić sytuację, a ich listy pokazują czytelnikowi każdą wątpliwość, która ich dręczy, a także wszechogarniające emocje takie jak irytacja czy rozczarowanie.  


Narrator często utajnia się pod postacią mowy pozornie zależnej, dzięki czemu każdy bohater ma swoje „pięć minut” sławy, kiedy reflektor autorki skierowany jest na jego postać. Po opowiedzeniu danego wątku, uwaga przenosi się na następnego bohatera, zostawiając poprzedniego w cieniu, lecz nie na długo, bo chwilę później ten zjawia się ponownie, tym razem jako postać drugo- czy trzecioplanowa w kolejnej historii. I tak kręci się to koło fortuny, nie wiemy czyjego zwierzenia za moment wysłuchamy, jednakże wszystkie te kamyczki, pozornie niepołączone, w szerokiej perspektywie składają się na plażę powieści.                   

Podrozdział Majorkowicze opisuje fragment z życia ośmioosobowej rodziny przybyłej do Lwowa, aby się ochrzcić. Dowiadujemy się, że ubogi Srol Majorkowicz ma aż sześć córek, które charakteryzuje od najmłodszej do najstarszej. Mężczyzna wierzy, że ich byt polepszy się, kiedy przejdą na chrześcijaństwo, kiedy dostaną własną ziemię. Jego marzenia się nie ziściły, bo jak czytamy kilka rozdziałów później w przemyśleniach doktora Rubina Aszera, prawie cała rodzina umiera na zarazę; ostają się jedynie najstarsza Estera oraz najmłodsza Elia, którą adoptuje starosta Łabęcki wraz z żoną (po chrzcie nie nazywa się ona już jednak Elia, a Salomea). 

Księga Komety rozpoczyna się ukazaniem na firmamencie niebieskim komety, zwiastującej wielkie zmiany i będącą przyczyną pojawienia się poczucia końca świata. Ostatecznie był to przeddzień pierwszego rozbioru Polski, jednak tego ówcześnie żyjący nie mogli wiedzieć. W rzeczy samej doszło do wielkich zmian w życiu XIX-wiecznych mieszkańców Królestwa Polskiego, a także jego okolic. Kilkutysięczna grupa Żydów odrzuciła swoją wiarę i postanowiła czcić i podążać za liderem, którego uważała za nowego mesjasza. Incydent ten wywrócił światopogląd wielu ludzi do góry nogami – wyrzekli się starego życia i rozpoczęli nowe, w myśl zupełnie innych zasad i tradycji. Przywódca sekty (bo tak należałoby nazwać tę grupę, zważywszy na kult jednostki oraz dziwne rytuały seksualne), przekonał tysiące ludzi do przyjęcia chrztu, czego Kościół rzymskokatolicki nigdy wcześniej nie uświadczył.


Brzmi to niemal nieprawdopodobnie, choć dziś wiemy, że ewenement ten miał miejsce w XVIII wieku. Jakub Frank chciał dla swoich wyznawców wolności, poszanowania i nieprześladowania ze względu na przekonania religijne. Powieść Olgi Tokarczuk nie daje nam jednak prostej historii z jasnym zakończeniem. Zamiast tego mamy do czynienia z fragmentaryczną konstrukcją tekstu. Nie ma jednej prawdy niepodważalnej, czytelnik jest zmuszony do poszukiwania różnych możliwości, sam musi się przekonać, która droga jest dla niego tą odpowiednią, prawdopodobną. W końcu, ilu bohaterów, tyle opcji.


W Księdze Komety istnieje nie tylko mnogość historii ludzkich, lecz zarazem wielość narratorów, którzy nakierowują nas na pewien tor myślenia, w celu pojęcia całego ogromu powieści. Polifoniczność wcale nie sprawia, że lektura jest chaotyczna, a zyskuje jedynie na wartości, dając czytelnikowi okazję zapoznania się z wieloma spojrzeniami na świat i jego dzieje. Zakończmy wywód słowami wielkiego mędrca i jednocześnie człowieka, który był w centrum tej opowieści od samego początku. Nachmann rzekł: „Dobrze jest nie rozumieć języka, nie rozumieć zwyczajów, sunąć jak duch pomiędzy innymi, którzy są dalecy i nierozpoznawalni. Wtedy budzi się szczególna mądrość – umiejętność domysłu, chwytania spraw nieoczywistych. Budzą się też wówczas bystrość i przenikliwość. Człowiek, który jest obcy, zyskuje nowy punkt widzenia, staje się, chcąc nie chcąc, swoistym mędrcem (…). Tylko obcy naprawdę rozumie, czym jest świat”.  


Prokrastynacja

Comentarios


© 2023 by The Artifact. Proudly created with Wix.com

bottom of page