„Po trochu” i bez przesady, o zdobycznym debiucie Weroniki Gogoli
- Nieogar I Inni
- 26 sie 2019
- 2 minut(y) czytania
To właściwie dziecięca gawęda – mała narratorka zachowuje się bowiem wobec czytelnika jak wobec dalekiego, ale zorientowanego, znajomego, który zna nazwy okolicznych miejscowości, nieobce mu życie w podkarpackiej wiosce i lata 90.

Na miąższ tej książki składają się opowieści o niewielkiej, niemal sielskiej społeczności kilku przysiółków, podzielone na dwanaście godzin (zamiast rozdziałów), tak jak zwyczajowo czuwa się dwanaście godzin nad zmarłym. W ogóle dużo tu śmierci – codziennej i nagłej, nie zawsze zupełnie oswojonej, ale nigdy traumatycznej. To część życia Weroniki – tak jak Mama, wspomnienia o dziadku Staszku Listonoszu i sikanie w pokrzywy.
Wśród bohaterów prym wiedzie rodzina Gogoli – z interesującą, a jednocześnie zupełnie przyziemną historią, mnóstwem ciotek, stryjów, pociotków, znajomych i mniej lub bardziej przyszywanych krewnych. Jest nawet syn kolegi taty z Nysy, tak w ramach egzotyki.
Wszyscy tu pędzą życie raczej zwyczajne, choć niepozbawione różnego rodzaju trosk i radości. Ale z powieści wyłania się portret raczej sielski niż realistyczny. Być może wynika to z osoby narratorki, jednak sieć relacji jaką ta opisuje, to niemal pean na cześć więzów rodzinnych, zaś elementy (bardzo istotne w tworzeniu portretów postaci) lat 90. niechcący świetnie wpisują się w przekonanie „kiedyś to było”.
Można oczywiście to pogodne podejście potraktować wyłącznie jako zaletę, ale wydaje mi się, że opisy kolejnych zgonów/zmarłych/drobnych dramatów referowane przez narratorkę bez wielkich słów, wprawdzie dobrze oddają wrażliwość dziecka i „oswajają śmierć”, ale sprawiają też, że książka staje się bardzo jednorodna. Z jednej strony to świetnie, że Gogola nie bawi się w traumy i tanie, łzawe chwyty, ale niewielkie emocjonalne spektrum wprowadza niebezpieczeństwo nudy. I gdyby Po trochu było jeszcze o sto stron dłuższe, nieuchronnie by się tą nudą skończyło.
Tym, co w recenzentach wzbudza tak pozytywne uczucia, jest sposób prowadzenia narracji. Mała dziewczynka prowadzi swoje wyjaśnienia z prostotą i uwagą. Jej opowieść jest bardzo dygresyjna, co z resztą widać w gęstości tekstu na stronie, ale nie przytłaczająca. Często zupełnie nieistotny rekwizyt, pojawiający się w tych ni to wspomnieniach, ni relacjach, w przewrotny sposób prowadzi do kolejnego fabularnego ogniwa, łącząc je płynnie i sprawiając, że ta złożona z ludzi i czasów historia zaczyna nabierać przestrzeni.
Weronika-narratorka z dziecięcą niefrasobliwością (ale bez męczącego infantylizmu) opisuje wszystko, co uznaje za istotne, nie szczędząc nam swoich komentarzy – od kiedy pamięta, słyszy, że chłopy-Gogole umierają po pięćdziesiątce, więc gdy w końcu ma okazję przekonać się o tym na własne oczy, jest jednocześnie smutna, ale bardziej podekscytowana i zaintrygowana.

Nie wszystko jeszcze wie, nie wszystko rozumie – jak choćby fascynacje „zupełnie dorosłej” koleżanki, chodzącej już do pierwszej klasy, albo jak narysować autoportret tak dobrze, jak Tata – ale z obu tych faktów zdaje sobie sprawę i choć językowo bywa niekonsekwentna, w ostatecznym rozrachunku okazuje się wdzięcznym gawędziarzem.
Po trochu, debiut Weroniki Gogoli, zbiera same, jeśli nie jednoznacznie pozytywne, to przynajmniej przychylne recenzje. Nagroda Conrada też nie świadczy o niej źle, jednak nie jest to książka, do której wraca się kilkukrotnie za każdym razem znajdując w lekturze coś nowego. Sprawia radość – to prawda, jednak nie ryzykowałabym jeszcze nazywania jej prozy „nowym mocnym głosem w literaturze”, jak to robi Justyna Sobolewska na skrzydełku tej książeczki w miękkiej oprawie.
Świnka przyznaje kukurydzki:
Fabuła 5/7
Postacie 5/7
Redakcja 7/7
Język 5/7
Własne odczucia 4/7
RAZEM 5,4/7
Comentarios