Melancholijny rozrachunek poprzedniej epoki?
- Nieogar I Inni
- 1 lip 2019
- 4 minut(y) czytania

Kto nie czuł się lekko skonfundowany czytając Mikrotyki, niech pierwszy rzuci kamieniem. Paweł Sołtys, w świecie muzycznym znany jako Pablopavo, przenosi nas w przeszłość, do czasów swej młodości. Odwiedzamy Grochów sprzed lat, który jest Grochowem brutalnym, ale jednocześnie swojskim, znanym. Mamy tu do czynienia ze swego rodzaju konwergencją; nawet jeśli nigdy nie byliśmy na peryferiach Warszawy lat 90., to z pewnością nieobce są nam nostalgiczne wspomnienia spotkań pod trzepakiem, przesiadywania na ławkach pod blokiem, grania ze znajomymi w piłkę na prowizorycznym boisku. Smak pierwszego piwa, kupionego przez „pana kierownika” w osiedlowym monopolowym, krztuszenie się dymem papierosowym w lasku za szkołą na długiej przerwie, ta buntownicza wściekłość na rodziców za kolejny niesprawiedliwy szlaban. Wszystko to wraca do mnie, czytając Mikrotyki i choć nie ma żadnego podobieństwa epoki czy miejsca w obu przypadkach, opowiadania te wyzwalają w człowieku urywkowe retrospekcje.
Chciałoby się rzec, że Sołtys celowo napisał swój zbiór, aby „mikro dotknięciami” doprowadzić człowieka do stanu kontemplacji lat minionych. Opowiadania mają jakąś przedziwną, uniwersalną moc, bo jakże inaczej wytłumaczyć, że osoba urodzona w późnych latach 90. w przeciętnej wielkości miasteczku ma podobne wspomnienia co mężczyzna, który w owych latach przeżywał już swą młodość i to w stolicy? Nie chodzi tu o dosłowne podobieństwo wspomnień, bo doświadczenia – rzecz jasna – się różnią, a o podobieństwo emocjonalne, nacechowane bólem, rozczarowaniem, wyalienowaniem, ale i radością, wolnością, naiwną beztroską.
Mikrotyki składają się z dwudziestu trzech odrębnych jednak powiązanych ze sobą opowiadań. Bohaterowie pojawiają się, wciągają nas w swoje historie, by po kilku stronach zniknąć. Ta ulotność i fragmentaryczność sprawia, że odbiór całości jest równie ulotny. Refleksja zanim zdąży się w umyśle uformować zaraz znika, gdyż zaczyna się następne opowiadanie, które z kolei również ucieka. Czytanie całości „na raz” nie jest więc w tym wypadku wskazane, bowiem w celu dokładnego przeanalizowania treści, należałoby się przy niej zatrzymać.
Autor realistycznie opisuje poszczególne postaci, nie ubarwiając ich życiorysów ani charakterów. Przedstawia mikrohistorie, skupiając się na danym aspekcie ich bądź narratora życia. Poznajemy więc fragment opowieści o podstarzałym inteligencie, potrafiącym wykorzystać wartość (fizyczną) książki; mężczyźnie, który został nianią na jeden dzień; dwóch prawosławnych braciach, bitych przez ojca i wyalienowanych w środowisku szkolnym; jegomościu, zawsze noszącym przy sobie karteczki z wypisanymi ludzkimi nieszczęściami, które czytał w chwilach wielkiej radości, czy też o widmie cioci Stefanii (której nikt nie nazywał ciocią Stefanią) i jej dwóch, a właściwie trzech mężach. Bohaterowie tych opowiadań nie są w żadnym wypadku bohaterami życia codziennego. Nie wyróżniają się wyjątkową charyzmą, urodą, umiejętnościami. To ludzie tak przeciętni, że aż w tej swojej przeciętności wyjątkowi.
Paweł Sołtys zaś nie opisuje wydarzeń szczególnych, podniosłych. Dla niego znaczenie mają chwile codzienne, każdemu znane. Czytamy więc o szalonych imprezach młodych ludzi, nieodwzajemnionym zakochaniu, wstydzie, próżności, śmierci, rozmowach przy kawie czy barowym stołku, weselach oraz, co chyba najistotniejsze, o ludzkich problemach: alkoholizmie, przemocy, niedostatku. Bohaterowie są rozczarowani życiem, lecz to rozczarowanie z przymrużeniem oka akceptują i żyją dalej w swoim małym światku. Takie „życiopisanie” autora przywodzi na myśl opowiadania Marka Hłaski w Pierwszym kroku w chmurach; gdzie, mimo nieco dłuższej formy, również mamy styczność z szarą codziennością, ludzkimi wzlotami i upadkami (choć przeważnie upadkami), tyle że kilkadziesiąt lat wcześniej. Jeśli porównać do siebie oba zbiory, z pewnością można doszukać się wielu podobieństw we wzorcach zachowań bohaterów, bowiem natura ludzka się nie zmienia. Zasmuca to nieco, ale również podnosi na duchu. Ta nasza uniwersalna „swojskość” to coś, czego się chwytamy niczym tonący brzytwy.
Integralną częścią tych opowiadań, a z pewnością godną skomentowania jest język. Mimo opisywania przyziemnych sytuacji, przyziemnych emocji, autor zachowuje szczególną świeżość warsztatu pisarskiego. Nie estetyzuje otaczającego go świata, nie szczędzi wulgaryzmów, rozpoczyna opowiadania od zwrotów: „albo kiedy”, „albo takie coś”, stosuje elipsy, jednak wyczuwa się w Mikrotykach swego rodzaju poetyckość. Nie obce mu są metafory, liryczność, rytm tekstu, zapewne ze względu na swą muzyczną twórczość i doświadczenie tekściarskie.
Spali moi rodzice, sąsiedzi, sąsiedzi sąsiadów, spali rodzice moich kolegów. Spał ojciec Kaltowicza, który lubił lać go kablem od żelazka, póki się nie przeliczył w dorastaniu syna i od tego czasu kulał, spały obie moje byłe dziewczyny, śniąc o mnie wszystko, co złe, spał Radzio Wariat dziecinnym snem, bo mimo lat czterdziestu miał nadal lat pięć. (…) spał Tomek, we śnie skacząc z dachu czteropiętrowca – na próbę, bo dwa lata później skoczy z najwyższego budynku przy Iberyjskiej (…), spały siostry Miller, a każda z nich ładniała godzina po godzinie, żeby łamać serca naszym starszym kolegom, ładując ich w dzieci, dzikie emigracje i kosztowne rozwody.

Ten cytat z opowiadania „Deszcz” holistycznie obrazuje styl Sołtysa, jego zamiłowanie do krótkiej, zwięzłej refleksji, fragmentaryczności myśli i wszechogarniającej nostalgii. Wszystkie jego opowiadania to pewnego rodzaju migawki i choć niekiedy ma się wrażenie, że dana historia skończyła się zbyt wcześnie, powodując, że czytelnik czuje niedosyt, to jednak obiektywnie rzecz ujmując, forma strukturalna została idealnie dobrana do treści i zamysłu.
Mikrotyki to dość niekonwencjonalna jak na dzisiejsze czasy pozycja. W dobie powieści, dobry zbiór opowiadań to rzadkość. Mikrotyki z jednej strony czyta się szybko, wręcz przeskakuje się od jednego opowiadania do drugiego, a z drugiej strony zatrzymuje czytającego. Zmusza do zanurzenia się w atmosferę lat 90., poczucia tego samego, co narrator, przeżywania jego wspomnień tak, że po jakimś czasie ma się wrażenie, że te wspomnienia stały się naszymi własnymi. Przedziwne to zjawisko – doceniam je, tak samo jak cały zbiór opowiadań Pawła Sołtysa.
Comentários